niedziela, 30 lipca 2023

73. Beatrice La Brun cz. II

 Kochani!

Chciałam, żeby ten post - po tak długim czasie - również był długi i dobry. Czy tak jest? Nie wiem. Na pewno chciałam opublikować coś więcej niż to, co wstawiam poniżej, jednak nie za bardzo miałam czas dopisać to, co chciałam, a to, co mam, "leży" już u mnie bardzo długo i jest kontynuacją wątku Syriusza i dyrektor La Brun. Dlatego od razu uprzedzam, że i ten post skupia się tylko na tej dwójce. 

Długo zastanawiałam się, czy w ogóle publikować tę kontynuację, ale od pewnego czasu chciałam coś tutaj dodać, a, jak wspomniałam wyżej, miałam gotowy tylko ten tekst, więc wstawiam. 

Jeśli mam być szczera - cały czas myślę o tym opowiadaniu, mam milion pomysłów na wątki, zakończenia i całą resztę, cały czas pracuję nad tym tekstem, ale nie bardzo mam czas, by usiąść i to wszystko spisać, więc nie wiem, kiedy i czy w ogóle, cokolwiek na tym blogu jeszcze się pojawi. Bardzo bym chciała, ale niczego nie obiecuję. Tym bardziej, że popularność tego typu blogów już dawno minęła, a ja być może dokończę tę historię tylko dla siebie, prywatnie. 

Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję i przepraszam każdego, kto tu jeszcze zagląda.

Luthien

***

⁘ Syriusz Black ⁘

 

     Dzień przed sylwestrem wstałem wyjątkowo wcześnie z dwóch powodów. Po pierwsze miałem się dzisiaj znowu spotkać z Beatrice, a po drugie i tak nie mogłem spać. Rogacz jeszcze chrapał, pan Potter już dawno był w pracy, a jego żona wzięła kilka dni wolnego. Mimo to byłem dzisiaj pierwszy w kuchni, więc zaparzyłem kawę i zabrałem się za śniadanie.

– Cześć, Syriusz – powiedziała pani Potter.

– Dzień dobry – uśmiechnąłem się. – Kawa, jajecznica? – zaproponowałem.

– I to, i to, jeśli to nie kłopot – odparła, siadając przy stole.

– Żaden.

– Jadłeś już? – spytała, kiedy postawiłem przed nią talerz z jedzeniem i kubek z kawą.

– Jeszcze nie.

– Zjemy razem?

– Jasne. Czemu nie – odparłem i usiadłem naprzeciwko niej. Chwilę jedliśmy w milczeniu.

– Cieszę się, że ostatnio masz lepszy humor – powiedziała.

– No tak. Ja… Chciałem przeprosić za moje zachowanie. Zepsułem państwu święta i w ogóle.

– Nie przesadzaj – uśmiechnęła się. – Nie z takimi humorami Jamesa sobie radziliśmy.

– Ale ja nie jestem… – Nie zdążyłem dokończyć, bo mama Rogacza spojrzała na mnie ostro i z wyrzutem.

– Mam nadzieję, że nie chciałeś powiedzieć na głos tego, co pomyślałeś. – Nie odpowiedziałem, unikając jej wzroku. – Posłuchaj mnie, Syriuszu, traktuję cię jak mojego drugiego syna, więc nie denerwuj mnie gadaniem, że twoje problemy mnie nie obchodzą.

– Nie miałem tego na myśli. Po prostu głupio mi, że zamiast miłej, świątecznej atmosfery wkurzałem wszystkich wkoło.

– A miałeś powód? – spytała.

– Patrząc na to z mojego punktu widzenia. – odparłem.

– Więc rozumiem i nie mam o to żadnych pretensji. Mam tylko nadzieję, że wszystko jakoś się ułożyło.

– Prawie. Nie do końca wyszło tak, jak chciałem, ale ona…

– Kobieta – wtrąciła pani Potter z lekkim uśmieszkiem.

– Aha – potwierdziłem zdawkowo. – W każdym razie ona… Rzadko kiedy pozwala mi stawiać na swoim.

– Och, i to ci się w niej nie podoba? – zaśmiała się.

– Nie do końca – przyznałem – ale wiem, że choćbym się nie wiem, jak nagimnastykował, w tej kwestii nie jestem w stanie nic więcej wynegocjować.  

– I to ci wystarczy? – zapytała, wpatrując się teraz we mnie uważnie.

– Na ten moment tak.

– A kiedy „ten moment” minie?

– To i tak nie będzie nic dalej – przyznałem, wzruszając ramionami. – Ona nie jest z Hogwartu, więc… Po prostu obiecałem, że w czymś jej pomogę i chcę to zrobić. – Mama Jamesa spojrzała na mnie krytycznie.

– Aż tak ci na niej zależy, żeby wikłać się w jej problemy? – Nie odpowiedziałem od razu, a ona patrzyła na mnie długą chwilę.

– Bardzo mi na niej zależy. O wiele bardziej niż powinno.  

– I nie powiesz, kim jest ta dziewczyna?

– Nie. Nie mogę. Zresztą i tak nic więcej z tego nie będzie, bo za kilka tygodni wyjeżdża. Po prostu chcę jej pomóc, a kiedy to zrobię, rozstaniemy się i pewnie więcej nie zobaczymy. – Wzruszyłem ramionami, chociaż bolała mnie myśl, że właśnie tak zapewne będzie.

– I naprawdę opłaca ci się angażować w taki związek? Poświęcić swój czas i energię na coś, co, jak twierdzisz, nie ma żadnej przyszłości? Nie uważasz, że to trochę bez sensu? Nie zrozum mnie źle. Absolutnie nie jestem przeciwna, nie chcę się wtrącać i nie będę ci mówić, co masz robić. Po prostu jestem ciekawa, czy dobrze to przemyślałeś.

– Na początku nie przemyślałem. Spotkaliśmy się w momencie, kiedy oboje potrzebowaliśmy siebie nawzajem, a potem jakoś tak wyszło. Od tego czasu myślę o tym nieustannie. Ona potrzebuje pomocy, a ja mogę jej ją dać. Chociaż raz chcę się na coś przydać.

– Rozumiem. Jasne. Rób, jak uważasz. Tylko błagam cię, nie wpakuj się w żadne kłopoty.

– Jasna sprawa, pani Potter.

– Syriusz… – posłała mi karcące spojrzenie.

– Obiecuję…

– Że nie będziesz już takim baranem jak ostatnio? – wtrącił Rogacz, wchodząc do kuchni. Oboje spojrzeliśmy na niego.

– James – upomniała go matka. – Zachowuj się.

– W porządku, już nic nie mówię. Jest coś do jedzenia?

– Jak sobie zrobisz, to będzie – powiedziałem, wstając od stołu i sprzątając po naszym śniadaniu. Potter wyciągnął sok z lodówki i zaczął go pić z kartonu.

– James, co ja ci mówiłam o piciu bez szklanki? – Posłałem Rogaczowi złośliwy uśmiech.

– Świetnie, Black dostaje śniadanie, a ja nie dość, że muszę sobie zrobić sam, to jeszcze nie mogę się napić soku.

– Z kartonu – zaznaczyła pani Potter.

– A śniadanie zrobiłem ja, więc nie czepiaj się swojej mamy, tylko mnie, jeśli już musisz.

– A muszę?

– Jak uważasz – wzruszyłem ramionami i zacząłem zmywać naczynia.

– Dobra, chłopcy. Przestańcie się już kłócić. Zrobię ci śniadanie, James, tylko weź do tego soku szklankę.

– Przepraszam, mamo. Nie trzeba. Sam sobie zrobię, a ty idź zająć się swoimi sprawami. – Dorea Potter patrzyła na nas przez chwilę, zastanawiając się, czy może nas zostawić samych.

Przeprosiłem Rogacza za moje zachowanie, ale on nadal się o to czepiał.

– Nie pozabijamy się. Obiecuję.

– No dobrze. Jeśli usłyszę choć jedno słowo kłótni, porozmawiamy inaczej.

– Jasne – odparliśmy oboje, a mama Jamesa w końcu poszła na górę.

– O czym rozmawialiście? – spytał Potter, robiąc sobie kanapki. Nie odpowiedziałem, więc rzucił mi krótkie spojrzenie i zacisnął usta. – Aha.

– Stary, ile razy mam cię przepraszać, co?

– Już przeprosiłeś.

– To o co ci chodzi? Wszystko ci wytłumaczyłem.

– Prócz tego, kim jest twoja tajemnicza miłość, którą trzymasz w sekrecie – odparł Rogacz, patrząc teraz na mnie z wyrzutem.

– To naprawdę jest dla ciebie takie ważne?

– Tak, bo przez ciebie okłamuje mnie moja własna dziewczyna. – Westchnąłem.

– Lily cię nie okłamała, James.

– Doprawdy?

– Tak, do cholery. Dziewczyna jest z jednej z dwóch pozostałych szkół, więc wyjedzie za trzy miesiące. Po prostu się zgadaliśmy, chcę jej w czymś pomóc i tyle. Jeśli nie pytałeś Evans o każde jedno nazwisko, to cię nie okłamała. Jeśli wyda się, że pomagam tej dziewczynie, oboje będziemy mieli kłopoty, a chyba ci na tym nie zależy.

– Oczywiście, że nie.

– Więc odpuść. Proszę. Daj mi to załatwić i tyle.

– Jeśli mają być z tego problemy, to po co w ogóle się w to angażujesz?

– Bo ją lubię i jest mi jej żal? Bo zawsze zachowuję się w stosunku do dziewczyn jak dupek, a teraz mam szansę się zrehabilitować? Po prostu chcę to zrobić, bez żadnego powodu, ale nie ułatwiasz mi tego, non stop się mnie czepiając. Powiem ci o wszystkim, kiedy wyjedzie, ok? Obiecuję.

     Potter patrzył na mnie długą chwilę, bijąc się z myślami.

– Obiecujesz, że wtedy wszystko mi powiesz?

– Obiecuję. Podam ci nawet jej nazwisko, tylko teraz daj już spokój. Nikt nie ucierpi, a zrobię dobry uczynek.

– I nie chodzi o Kimberly?

– Nie. Ona… będzie wściekła – powiedziałem, krzywiąc się na tę myśl. Nie chciałem jej zranić, tym bardziej, że to ja pierwszy dałem jej do zrozumienia, że coś więcej mogłoby być między nami, ale jeszcze wtedy nie znałem tak dobrze La Brun. I nigdy do Kimberly nie czułem ułamka tego, co czułem, myśląc o Beatrice.

– Aha – odparł. – Dobra, zawieszam moje czepianie się na trzy miesiące – powiedział w końcu.

– Dziękuję.

– Ok, dajmy już spokój. Idziesz dzisiaj z nami na Pokątną? Dziewczyny chcą się spotkać przed sylwestrem, żeby kupić jakieś ciuchy czy coś, a my z Luńkiem mamy zrobić zakupy na jutro. – Puścił do mnie oko, po czym spojrzał na zegarek. – Lilka będzie za godzinę.

– Eee, nie mogę. Jestem umówiony.

– Z tajemniczą nieznajomą? – Potter spojrzał na mnie z lekką irytacją, ale widziałem, że szybko odpuścił.

– Tak. Załatwcie, co macie załatwić. Kupcie dużo alkoholu, a ja jutro od samego rana będę przygotowywać na imprezę wszystko, co tylko mi rozkażesz – obiecałem.

– Wszystko, co rozkażę? – uśmiechnął się złośliwie.

– Aha.

– Ok.

– Super, to widzimy się wieczorem – rzuciłem, klepiąc go po ramieniu i wyszedłem z kuchni.

 

~ * ~

 

     Zapukałem do drzwi i chwilę później otworzyła je Beatrice. Uśmiechnęła się szeroko na mój widok, a ja zauważyłem od razu, że była wypoczęta. Emanowała energią, ale jednocześnie spokojem. Wszedłem do mieszkania i zamknąłem drzwi.

– Czemu tak na mnie patrzysz? – spytała.

– Bo twój uśmiech jest najpiękniejszym powitaniem, jakiego mogłem się spodziewać – odparłem całkiem szczerze. We wtorek zostawiłem ją w dużo lepszym stanie niż zastałem wtedy rano, ale nie wiedziałem, co zrobi, kiedy opuści mieszkanie i wróci do swoich zajęć.

– Doprawdy? – Uśmiechnęła się znowu, a potem pocałowała mnie na powitanie.

– Ok, rozważę, która z tych dwóch rzeczy cieszy mnie bardziej – powiedziałem, znowu ją całując. – Długo czekasz?

– Nie, weszłam chwilę przed tobą. Napijesz się czegoś? – Poszła w kierunku kuchni, ale złapałem ją za rękę. Spojrzała na mnie pytająco.

– Jak się czujesz? – zapytałem. – Wyglądasz dużo lepiej.

– Dobrze się czuję. Naprawdę. Nie musisz się martwić. Uspokoiłeś mnie na tyle, że w końcu porządnie się wyspałam, przemyślałam kilka spraw, poukładałam sobie wszystko w głowie.

– Ale…

– Z niczego się nie wycofuję. Po prostu dzięki tobie na razie czuję spokój i staram się nie przejmować tym, co będzie za pół roku.

– To dobrze.

– Więc napijesz się czegoś?

– A ile masz czasu?

– Uprzedziłam Dumbledore’a, że nie będzie mnie cały dzień.

– Rozmawiałaś z nim?

– Rozmawiałam. Wie o liście od Victora i nie był zadowolony, że go spaliłam, ale teraz i tak nie ma to już znaczenia. Powiedziałam, że potrzebuję czasu, żeby ułożyć sobie kilka rzeczy i dzisiaj będę niedostępna. Odparł, że rozumie i zapewnił mnie, że zajmie się wszystkimi nagłymi sprawami, jeśli jakieś będą. Papierkową robotą zajmę się jutro, a to, co ma się dziać u was w szkole po nowym roku, będzie po nowym roku i jest już przygotowane, dlatego nie chcę już dzisiaj rozmawiać o pracy. Więc ile ty masz dla mnie czasu?

– Cały dzień i nie chcę go spędzić w mieszkaniu.

– W porządku, więc gdzie idziemy?

– Jeszcze nie wiem.

 

~ * ~

 

     Wyszliśmy z mieszkania i poszliśmy przed siebie. Tak po prostu. La Brun oprowadzała mnie po mieście, objaśniając co, gdzie się znajduje i co się pozmieniało przez ostatnie sześć lat. Chodziłem za nią, słuchałem i nie mogłem się nadziwić, jakie zmiany zaszły w ciągu tych dwóch dni, kiedy jej nie widziałem. Lubiła to miasto, dobrze się w nim czuła, znała je na wylot. Miała mnóstwo wspomnień z nim związanych, ale ani razu nie zająknęła się o nich w kontekście rodziców. Zdawałem sobie sprawę z tego, że są oni punktem odniesienia wszystkich jej opowieści, ale o nich nie wspominała, a ja nie pytałem. Uśmiechała się i zachowywała tak naturalnie, że jeszcze nigdy nie pozwoliła sobie w moim towarzystwie na taką swobodę, a ja cieszyłem się w duchu, widząc, że przestała trzymać swoje uczucia za grubym murem.

     Dotarliśmy w końcu do jakiegoś małego kościoła z białej cegły. Podeszła do drzwi i w milczeniu przyglądała się chwilę zdobnym okuciom. Ja z kolei przyglądałem się jej.

– Zanudzam cię – bardziej stwierdziła niż zapytała. Byłem tak zajęty wpatrywaniem się w nią i błądzeniem gdzieś we własnych myślach, że kompletnie nie zarejestrowałem, że przestała podziwiać drzwi kościoła i stała teraz przede mną.

– Co? Nie. – Uśmiechnąłem się.

– Przecież widzę.

– Nie zanudzasz mnie. Naprawdę. Możesz mi podać veritaserum, jeśli mi nie wierzysz.

– To co się stało?

– Nic. Patrzyłaś na budynek, a ja patrzyłem na ciebie i po prostu się zamyśliłem.

– To ja ci tu pokazuję każdy zakamarek tego miasta, a ty…

– A ja uważnie słucham każdego twojego słowa.

– Aha – popatrzyła na mnie z udawanym rozgniewaniem. – A o czym teraz myślisz?

– Teraz?

– No…

– Że jeszcze nigdy nie widziałem cię takiej… Jesteś uśmiechnięta, swobodna, nie pilnujesz każdego swojego ruchu, każdej reakcji, każdego słowa. Mimo wszystko kochasz to miasto i masz z nim związane miłe wspomnienia.

– Nie pasuje ci taka prawdziwa ja? – spytała trochę z dystansem, jakby dopiero teraz uświadomiła sobie, że faktycznie mam rację i zachowuje się inaczej niż zwykle.

– Wręcz przeciwnie. Raduje ona moje serce – rzekłem, na co parsknęła śmiechem. – No co? Mówię poważnie – dodałem. Podszedłem bliżej, położyłem dłonie na jej biodrach i przyciągnąłem ją do siebie.

– Mieszkałam tu, kiedy byłam mała. Latem chodziłam z tatą na lody, a zimą na gorącą czekoladę. Nawet wtedy, kiedy byłam już dorosła. Mama pracowała w kwiaciarni i często zabierała mnie ze sobą. Uczyła mnie układać wiązanki, a kiedy był większy ruch, dawała mi płótno i farby, żebym nie plątała się pod nogami. Narysowałam wszystkie kwiaty, jakie kiedykolwiek miała w swoim sklepie. Pewnego razu tata zabrał mnie tutaj. Była wiosna, przed kościołem kwitły drzewa. Usiadł na ławce z gazetą, a mi kazał malować. I malowałam. Spędziłam na tym placu kilka dni, aż w końcu uznałam, że obraz mnie zadowala. Tata powiesił go w swoim gabinecie w pracy, a ja malowałam przez kolejne szesnaście lat. Po śmierci rodziców więcej nie wzięłam pędzli do rąk. Zresztą Victor twierdził, że to głupota i strata czasu. Rodzice pobrali się w tym kościele. Myślałam, że i ja to zrobię, a wyszło, jak wyszło. To było w moim innym życiu, więc już nie jest mi z tego powodu przykro.

– Mogę cię o coś zapytać? – rzekłem niepewnie, nie wiedząc, czy poruszać temat.

– Oczywiście.

– Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz – zaznaczyłem od razu.

– W porządku, pytaj.

– Dlaczego w ogóle przez tak długi czas byłaś w Victorem? Pomijając już to, że zabił ci rodziców, dziecko i prawie ciebie… Tego nie mogłaś przewidzieć, ale poza tym ogólnie traktował cię okropnie… – La Brun spojrzała na mnie i odwróciła wzrok, zanim odpowiedziała.

– Nie wiem. Teraz, po tych sześciu latach od wypadku, naprawdę nie wiem, dlaczego z nim byłam. Moi rodzice nigdy go nie lubili, tata wręcz ledwo tolerował, chociaż nigdy nie zachowywali się w stosunku do niego nieuprzejmie. Victor był… Specyficzny. Trochę starszy ode mnie, miał dobrą pracę. Myślałam, że taki po prostu jest – zdystansowany introwertyk, trochę za bardzo poważny. Chyba czułam, że da mi poczucie bezpieczeństwa, a mi uda się wnieść do jego życia trochę więcej radości. Po prostu zaakceptowałam go takiego, jaki był, chociaż teraz wiem, że on nigdy nie akceptował mnie. Nigdy nie całował mnie w miejscu publicznym ani nawet nie trzymał mnie za rękę. Przyjęłam to do wiadomości i tyle, bo w pierwszych latach naszej znajomości w domu zachowywał się w miarę normalnie. Dopiero później zaczęło go to już chyba męczyć. Teraz wiem, dlaczego. Gdybym posłuchała rodziców i zostawiła go w odpowiednim momencie, wszystko wyglądałoby inaczej, ale wtedy tego nie zrobiłam, a teraz jest już na wszystko za późno. Odpowiadając więc na twoje pytanie, naprawdę nie wiem, dlaczego z nim byłam, dlaczego wydawało mi się wtedy, że go kochałam, że on kochał mnie. Zastanawiałam się nad tym wiele razy. Może uznasz to za totalną głupotę, ale kiedyś przeszło mi nawet przez myśl, że przez te kilka lat, kiedy z nim byłam, używał zaklęcia Imperius albo eliksiru miłosnego…

– Co? – spojrzałem na nią.

– Wiem, jak to brzmi. Po prostu krótko po wypadku byłam w tak złym stanie psychicznym, że przychodziły mi do głowy różne głupoty. Rozważałam i taką opcję, tym bardziej, że po obudzeniu się w szpitalu, czułam się tak, jakby wszystko we mnie umarło, a miłość do Victora wyparowała tak nagle, jakby ktoś mnie od niej uwolnił. Głupota, wiem. Tym bardziej, że do tej pory nie wiem, jaki miałby w tym cel. Męczyć się kilka lat z kobietą, której nigdy nie kochał. Po co? Jedyne, co mógł wykorzystać to moje kontakty, umiejętności, sympatię innych, ale sam pracował w ministerstwie, więc po co byłam mu ja?

– Nie wiem – odparłem, chociaż zastanowiłem się przez chwilę nad tym, co właśnie powiedziała. Oskarżenie kogoś o stosowanie zaklęcia niewybaczalnego było poważnym zarzutem, tym bardziej, jeśli nie było na to żadnych dowodów. Jednak wydawało mi się, że mimo wszystko była to opcja najbardziej logiczna. Tylko właśnie, w jakim celu Victor miałby się w coś takiego bawić prze kilka lat znajomości z La Brun? Może miała rację. Głupota i tyle. Miłość czasem zaślepia i może ona faktycznie go kochała i przymykała oko na jego zachowanie, a wraz ze śmiercią całej jej rodziny miłość, która i tak była skazana na zagładę, zamieniła się w uczucie nienawiści. – Przepraszam, że w ogóle o to spytałem – powiedziałem, przytulając ją.

– Gdybym nie chciała odpowiedzieć, nie odpowiedziałabym – uśmiechnęła się. – Cieszę się, że znasz prawdę i mogę swobodnie rozmawiać z tobą na ten temat. Jednocześnie przepraszam, że obarczyłam tym wszystkim właśnie ciebie.

– Sam tego chciałem. Dobrze o tym wiesz. – Skinęła głową, zaciskając usta.

– Chodźmy się czegoś napić i ogrzać – zaproponowała. – Łazimy już ponad trzy godziny.

– A ja się wcale nie skarżę – zauważyłem.

– Ale mi zrobiło się już trochę zimno – odparła i ruszyła ku wyjściu z placu kościoła.

– Zaczekaj – rzuciłem. Stanęła, a ja podbiegłem do niej.

– Na co? Śnieg znowu zaczyna padać.

     Zdjąłem rękawiczki i dotknąłem jej zimnych policzków.

– Co ty robisz? – Nie odpowiedziałem, tylko ją pocałowałem. – Wiesz, że stoimy przed bramą kościoła? Ludzie tędy przechodzą – powiedziała, odsuwając się ode mnie na chwilę, ale na tak niewielką odległość, że nasze oddechy mieszały się ze sobą w jeden. Wzruszyłem ramionami, uśmiechając się.

– Nie dbam o to. Chcę cię pocałować tu i teraz, przed bramą kościoła, przy tych wszystkich ludziach, którzy się na nas gapią i nas nie znają, a my przecież nie bawimy się w żadne zobowiązania. – Uśmiechnęła się, prawie dotykając moich ust.

– Niech ci będzie – odparła i w końcu znowu ją pocałowałem, a w moim wnętrzu rozlało się przyjemne ciepło.

     Ludzie przechodzili. I co z tego? Gapili się. I co z tego? Uśmiechali się. I co z tego? Myśleli o nas nieprzychylne rzeczy. I co z tego? Kogo to w ogóle obchodziło? Ważne, że ja byłem tu z nią, a ona ze mną i cała reszta świata nie istniała, schodziła na dalszy plan. Beatrice w końcu zaczynała być sobą, prawdziwą sobą, a ja czułem, że naprawdę mogę jej pomóc.

 

~ * ~

 

     Weszliśmy w końcu do jednej z kawiarni, żeby się trochę rozgrzać, bo Beatrice faktycznie zmarzła. Pomogłem jej zdjąć płaszcz, odwiesiłem kurtki i usiedliśmy przy stoliku. Czekając na kelnerkę, przeglądaliśmy menu.

– Dzień dobry, mogę przyjąć zamówienie? – spytała młoda dziewczyna w granatowym fartuszku.

– Dwie kawy z mlekiem poprosimy oraz…

– Ciasto czekoladowe – wszedłem w słowo La Brun. – Jak najbardziej czekoladowe – dodałem, zamykając kartę. Parsknęła.

– Brownie, tort wiedeński…?

– Brownie – zadecydowałem. Wiedziałem, że Beatrice pochłaniała ciasta czekoladowe w ilościach ogromnych.

– A dla pani?

– Miodownik – odparła szybko, oddając kartę kelnerce.

– Dobrze. Zaraz podam.

– Dziękujemy.

– Miodownik? – spytałem.

– Ups, nie trafiłam? – odparła niewinnie, uśmiechając się.

– Wręcz przeciwnie.

– Wiem, co jadasz, Black.

– Doprawdy? – Nachyliłem się w jej stronę, nie spuszczając wzroku z jej oczu. Ona zrobiła to samo.

– Trochę cię już znam – zauważyła.

– Ja ciebie też. I wiesz co?

– Co?

– Kiedy się widzimy, zdecydowanie za dużo ze sobą rozmawiamy. – Pierwsza odwróciła wzrok, roześmiawszy się.

– No tak, to rzeczywiście jest nasz największy problem – stwierdziła rozbawiona.

– Największy czy nie, śmiejesz się, a o to mi chodziło – odparłem, posyłając jej zadowolony uśmiech. Popatrzyła na mnie bez wyrzutu i dotknęła mojej dłoni. Splotłem palce z jej palcami i chwilę siedzieliśmy tak w ciszy, czekając na zamówienie.

     Kelnerka przyniosła w końcu nasze kawy i ciasta.

– Rozumiem, że brownie dla pani, a miodownik dla pana? – zapytała.

– Zgadła pani – potwierdziłem. Uśmiechnęła się, puszczając do mnie oko. Obdarowałem ją jednym z moich standardowych uśmiechów. La Brun puściła moją dłoń, a kelnerka życzyła nam smacznego i szybko się ulotniła.

     Zacząłem jeść, ale zaraz odłożyłem widelczyk, czując na sobie wzrok Beatrice. Spojrzałem na nią. Wpatrywała się we mnie z założonymi na piersi rękami.

– Bawi cię to, co? – spytała.

– To, czyli co?

– Spędzasz ze mną dzień, a flirtujesz z pierwszą napotkaną kelnerką.

– Nie flirtowałem z nią – oburzyłem się. – Uśmiechnęła się, więc co miałem zrobić? Zbyć ją chamskim „spadaj”? – Nie odpowiedziała. Wzięła widelec, ale zanim zagłębiła go w ciasto, złapałem ją za rękę. Uniosła wzrok. – Jesteś zazdrosna o to, że uśmiechnąłem się do przypadkowej dziewczyny?

– Nie jestem zazdrosna. Po prostu… Przewrażliwiona. Skutek zdrady Victora. Przepraszam. Przez chwilę poczułam się tak, jakbym straciła jakąś stabilność. Wiem, to irracjonalne i głupie…

– Wcale nie. Rozumiem. Hej, popatrz na mnie. – Uniosłem jej podbródek, żeby na mnie spojrzała i zauważyłem w jej oczach wycofanie. Dołożenie starań, by usunąć Victora z jej życia nie wydało mi się w tym momencie bułką z masłem, biorąc pod uwagę to, jak bardzo rozchwiał ją psychicznie ten list od niego. Runął mur, który budowała latami i chociaż starała się jakoś trzymać, pozwoliła sobie na chwilę słabości, która mogła powoli zacząć ją rujnować. Bała się, że znowu ktoś ją zrani. Zaufała mi i nie chciałem jej zawieść.

– Przepraszam – powtórzyła.

– Nie przepraszaj. Jeśli ci to przeszkadza, będę traktować wszystkie kelnerki z dystansem – zapewniłem z powagą.

– Daj spokój – odparła, prychając.

– Mówię serio. Jedyną kobietą, na której uśmiechu mi zależy, jesteś ty. I to dla ciebie zostawiam wszystkie moje flirciarskie triki.

– Flirciarskie triki? – spytała, unosząc brwi z rozbawieniem.

– Aha. I chciałbym jeszcze zaznaczyć, zanim wystygnie nam kawa, że dzisiaj, poza twoim gabinetem, to ja rozdaję karty, a nie ty.

– Taa? To się jeszcze okaże. To, że jesteśmy poza moim gabinetem, nie oznacza, że możemy robić, cokolwiek chcemy.

– Dlaczego nie?

– Bo…

– Bo nie wypada? – wszedłem jej w słowo. Nie odpowiedziała. – Beatrice, oboje dobrze wiemy, co nas połączyło i jaką mamy umowę, jeśli chodzi o Victora. Pomijając to, powiedzmy to sobie szczerze: mamy romans. Spaliśmy ze sobą, całujemy się, lubię i chcę spędzać z tobą czas. Powiedz mi teraz szczerze, czy tobie to w ogóle odpowiada? Czy naprawdę tego chcesz, czy bawimy się w to z powodu wzajemnej wdzięczności?

– Dobrze wiesz, że nie o wdzięczność tutaj chodzi. Może na początku, ale nie teraz. Tak, mamy romans. Chcę, żebyś mnie całował i przytulał. Chcę mieć poczucie bezpieczeństwa, które mi dajesz, ale czasami… Czasami się boję, że zaczniemy zachowywać się jak niedbające o nic dzieciaki i ktoś nas przyłapie albo że za bardzo się do tego przyzwyczaimy. Nikogo tym romansem nie krzywdzimy, ale jeśli się to wyda…

– A niby czemu ma się wydać?

– Nie wiem. Po prostu czasami zachowywanie się w ten sposób mnie przeraża. Chcę tego, ale gdzieś z tyłu głowy wiem, że nie na wszystko możemy sobie pozwolić, rozumiesz?

– Rozumiem – odparłem. Naprawdę rozumiałem, o co jej chodzi, tylko kiedy ona myślała o tym, jakie to może mieć dla nas konsekwencje, ja te potencjalne konsekwencje miałem głęboko gdzieś, byle bym mógł nadal się z nią spotykać.

 

~ * ~

 

W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o cukiernię oraz jakąś knajpę, w której wzięliśmy jedzenie na wynos, by zjeść je na spokojnie w mieszkaniu.

Było już koło szesnastej, więc na dworze się ściemniło. Przenieśliśmy się do salonu, a Beatrice pogasiła wszystkie światła, zostawiając tylko ogień na kominku. Odwróciła się w moją stronę i stała chwilę na jego tle, patrząc na mnie.

– O czym myślisz? – zapytała w końcu, na co wzruszyłem ramionami.

– O wszystkim i o niczym – odparłem.

– A konkretnie? – Przysiadła na podłokietniku fotela, w którym siedziałem, dalej mi się przypatrując, ale tym razem odwróciłem wzrok.

– Nie wiem. O szkole, o egzaminach, o przyjaciołach, o tym, że nie mam żadnego planu na życie po szkole, bo do niczego się nie nadaję… O tobie. – Uśmiechnęła się, ale nie zareagowałem. Podjęła więc temat.

– Czemu uważasz, że do niczego się nie nadajesz? – Nie odpowiedziałem. – Hej, spójrz na mnie – powiedziała, a kiedy nadal tego nie zrobiłem, ujęła mój podbródek i obróciła moją twarz w swoją stronę. Spojrzałem na nią z niechęcią, ale ona tylko powtórzyła swoje pytanie. – Czemu uważasz, że do niczego się nie nadajesz?

– Nie wiem. Po prostu… Dziewczyny na przykład wiedzą, co chcą robić, a ja nie i tyle. Nie będę siedzieć za biurkiem w ministerstwie, bo umrę z nudów. W sklepie też nie – z tego samego powodu. Oprócz quidditcha nic nie interesuje mnie na tyle, by się tym zająć. Jestem dobry w rzucaniu zaklęć i działaniu wbrew regulaminom. Nie potrafię siedzieć bezczynnie w jednym miejscu.

– A aurorzy? Albo zwykła policja? – zapytała. Wzruszyłem ramionami.

– Myśleliśmy kiedyś o tym z Jamesem – przyznałem.

– I?

– I nic. Selekcja jest duża, a my aż tak wybitni nie jesteśmy. Jego tata jest szefem aurorów, ale nie będziemy korzystać z jego pomocy.

– To popieram, ale jeśli nie spróbujecie, to na pewno się nie dostaniecie. Oceny z potrzebnych przedmiotów masz bardzo dobre, więc wystarczy zdać egzaminy. – Zerknąłem na nią. – Zapoznałam się z nimi któregoś razu – powiedziała ze skruchą.

– Aha. Super.

– Jesteś zły?

– Nie. Po prostu nie chcę teraz o tym rozmawiać. Możemy zmienić temat i nie psuć tego dnia? Albo w ogóle nie rozmawiać?

– Jasne – odparła. – Przepraszam, jeśli cię uraziłam. – Pogłaskała mnie po policzku, a potem zsunęła się z oparcia, siadając na moich kolanach. Oparła głowę na mojej klatce piersiowej i wtuliła się. Objąłem ją i przymknąłem oczy. Beatrice nie odezwała się już i tylko siedzieliśmy tak razem przez długi czas, każdy zatopiony we własnych myślach.

 

~ * ~

 

– Zostaniesz ze mną do jutra? – zapytała Beatrice.

– Rano muszę być w domu. Obiecałem Jamesowi, że wezmę na siebie większość przygotowań do imprezy sylwestrowej. Zabije mnie, jeśli tego nie zrobię.

– Aha. Mocno mu podpadłeś?

– Dosyć.

– O co poszło? – spytała, ale w sumie bez jakiegoś większego zainteresowania.

– O ciebie.

– O mnie? – wyprostowała się, odsuwając kawałek, by na mnie spojrzeć. Jęknąłem w duchu, bo poczułem, jak z mojej klatki piersiowej znika ciepło jej ciała.

– Poniekąd, ale spokojnie. Nie wie o nas i się nie dowie. Po prostu bardzo źle znosiłem naszą świąteczną kłótnię. Żeby nie powiedzieć, że nawet bardzo źle – wyznałem, nie patrząc jej w oczy. – No i dałem mu przez to trochę popalić. Dlatego muszę się zrehabilitować.

– Też nie było mi z tym dobrze – powiedziała.

– Teraz czuję się w porządku i w sumie… Jeśli będę w domu o dziesiątej, to chyba nic się nie stanie. – Spojrzała na mnie i posłała mi tak piękny uśmiech, że miałem wrażenie, jakby moje serce rozpuściło się i powoli ściekało do brzucha.

– Dziękuję za wszystko, co dla mnie robisz, chociaż nie musisz.

– A co niby takiego robię? Po prostu spędzam z tobą trochę czasu, bez żadnego przymusu. Rozmawiamy i milczymy.

– No właśnie. To i tak więcej, niż mogłabym oczekiwać od kogokolwiek. – Uśmiechnąłem się.

– Wiesz co, zostanę na noc, ale chciałbym skoczyć na chwilę do domu po jakieś ciuchy na zmianę czy coś.

– Jasne. Weź, co potrzebujesz, a ja w tym czasie pójdę do sklepu po zakupy.

– W porządku.

Pocałowała mnie w policzek i zeskoczyła z moich kolan. Poszła po coś do przedpokoju i zaraz wróciła. Wyciągnęła do mnie dłoń, w której trzymała jakiś klucz.

– Proszę – powiedziała.

– Co to jest?

– Klucz do tego mieszkania.

– To widzę, ale dlaczego mi go dajesz?

– Jeśli wrócisz szybciej niż ja, nie będziesz musiał stać pod drzwiami. A poza tym, jeśli chcesz, to go zatrzymaj. Możesz tu przychodzić, kiedy będziesz chciał. Nikt więcej tu nie bywa.

– Nie boisz się, że cię okradnę? – zażartowałem.

– Nie ma tu zbyt wiele rzeczy do wyniesienia – zauważyła. – Ufam ci, Syriuszu. – Nie odpowiedziałem. – Jeśli nie będziesz chciał tego klucza, to mi go później oddasz. Teraz go po prostu weź.

 

~ * ~

 

Beatrice wróciła szybciej niż ja. Kiedy wszedłem do mieszkania, poczułem zapach przygotowywanej przez nią kolacji. Rozebrałem się, zostawiłem torbę w przedpokoju i poszedłem do kuchni. Stała przy piecu i chyba gotowała jajka. Objąłem ją od tyłu w talii i przytuliłem mocno.

– Zimny jesteś – wzdrygnęła się.

– Jakby nie patrzyć, na dworze jest mróz – zauważyłem. Odłożyła łyżkę i położyła dłonie na moich, by je trochę ogrzać. Niby nic, a jednak ten drobny gest ocieplił nie tylko moje ręce, ale i serce. – Przepraszam, że tak długo. Musiałem się spowiadać mamie Jamesa.

– Martwi się o ciebie.

– Taa. Bardziej niż moja matka kiedykolwiek – rzuciłem od niechcenia, a ona popatrzyła na mnie, nie wiedząc, co powiedzieć. – Ale mam czas jutro do dziesiątej, więc… Pomóc ci w czymś?

– Nie, wszystko już zrobiłam. Umyj ręce i możemy jeść. – Zaśmiałem się.

„Spotykaliśmy się” nawet nie przez miesiąc, a właśnie poczułem się, jakbyśmy byli co najmniej małżeństwem. Co jest jednak w tym wszystkim najlepsze, to fakt, że zupełnie mi to nie przeszkadzało. Spędziliśmy ze sobą cały dzień, rozmawialiśmy i milczeliśmy, teraz kazała mi myć ręce i siadać do stołu i czułem się tak, jakby to było totalnie normalne i naturalne.

– Co? – spytała zdezorientowana moją reakcją.

– Nic – uśmiechnąłem się i pocałowałem ją szybko, a potem poszedłem umyć ręce.

 

~ * ~

 

Siedzieliśmy w kuchni, jedząc kolację. Beatrice miała wyjątkowo dobry humor, bo nawet śmiała się z moich głupich żartów. Zawsze rozmawiała ze mną normalnie. Nie traktowała mnie z góry jak ucznia czy dzieciaka, tylko jak równorzędnego partnera do dyskusji o wszystkim. Słuchała uważnie nawet wtedy, kiedy opowiadałem o quidditchu, chociaż nigdy za bardzo się tym nie interesowała. Z kolei ona, po tym jak dzisiaj opowiedziała mi o swoim dziecięcym zamiłowaniu do malowania i sztuki, zagłębiła się w ten temat, a ja stwierdziłem w pewnym momencie, że naprawdę mnie to ciekawi, gdy mówi o tym z takim zaangażowaniem.

Kiedy skończyliśmy kolację i usiedliśmy w salonie z butelką wina, wróciła do tematu, którego akurat dzisiaj nie chciałem roztrząsać.

– Myślałam trochę o tym, co dzisiaj powiedziałeś.

– O czym dokładnie?

– O kursie na aurora – odparła niepewnie.

– Beatrice, proszę… Nie chcę teraz o tym rozmawiać. Muszę to sam przemyśleć.

– Tak, wiem, ale pomyślałam sobie… – odstawiła kieliszek na stół, usiadła prosto i odwróciła się w moją stronę. – Pomyślałam sobie, że mogłabym ci pomóc.

– Nie chcę żadnych rekomendacji i dostawania się na kurs po znajomości. Już to przecież mówiłem – zirytowałem się.

– Wiem i nie to chciałam zaproponować.

– A co?

– Jeśli po nowym roku dalej będziesz chciał się ze mną spotykać, to mogłabym ci pomóc podszkolić się do egzaminów z tych przedmiotów, które są wymagane. Teorii musisz nauczyć się sam, ale mogę z tobą poćwiczyć zaklęcia. Wiem też, co mniej więcej sprawdzają na egzaminach wstępnych i czym można zyskać dodatkowe punkty. Mogę ci pomóc opanować te zaklęcia. Wiem, że nie chcesz pomocy, ale ja tylko pokażę ci, co masz robić. Reszta to twoja własna praca. Widzę przecież, że ci na tym zależy. – Nie odpowiedziałem. Patrzyłem na nią z namysłem. – Nie zrobię niczego wbrew twojej woli. Tylko tyle, ile sam będziesz chciał. Albo nic, jeśli nie chcesz mojej pomocy, ale obiecaj mi, że chociaż się nad tym zastanowisz. Nie musisz odpowiadać teraz. To tylko taka luźna propozycja – dodała już trochę mniej pewnie, widząc brak mojej reakcji. Sięgnęła z powrotem po kieliszek z winem, oparła się, podciągając nogi pod brodę i parzyła chwilę w stronę kominka, jakby było jej przykro, że nie podszedłem to tego pomysłu z oczekiwanym entuzjazmem. Miałem trochę wyrzuty sumienia.

– Ja… Jestem ci ogromnie wdzięczny za tę propozycję – powiedziałem w końcu. – Naprawdę.

– Ale nie chcesz się w to bawić.

– Nie. To znaczy, nie, że nie chcę. Po prostu zaskoczyłaś mnie. Zależy mi na tym kursie, ale jeszcze nie zdecydowałem, czy w ogóle będę brał udział w naborze. Poza tym jak ty to sobie wyobrażasz? Masz swoje obowiązki, ktoś nas w końcu nakryje, jeśli będziemy się tak często widywać.

– Jeśli się zgodzisz, to coś wymyślę. Wiesz, że nie zrobię nic, żeby ci zaszkodzić.

– Wiem. Po prostu… Daj mi się nad tym zastanowić, ok? Chociaż kilka dni.

– Jasne. Nie musisz odpowiadać teraz. Po prostu pomyślałam sobie, że mogę ci pomóc, jeśli potrafię.

– Dziękuję. Naprawdę to wiele dla mnie znaczy.

Uścisnąłem jej dłoń w niemym podziękowaniu, a potem wstałem i podszedłem do jednej z niewielu zapełnionych półek w salonie. Beatrice pozbyła się z tego mieszkania prawie wszystkich rzeczy po rodzicach. Jedyne co zostawiła to książki, płyty winylowe i gramofon. Zacząłem przeglądać płyty, szukając czegoś znajomego.

– Należały do mojego taty – powiedziała. – Nie byłam w stanie się ich pozbyć. Możesz włączyć tę w czerwonym pudełku – dodała.

Znalazłem płytę, o którą jej chodziło i włożyłem do gramofonu. Była to jakaś kapela czarodziejów, której nawet nie kojarzyłem. Grali spokojnie na instrumentach. Przyśpiewywała im jakaś kobieta o pięknym, czystym głosie. Nie wiem, czy akurat tego szukałem, ale muzyka stworzyła odpowiedni nastrój. Chciałem spędzić spokojny wieczór z Beatrice i tyle.

Podszedłem do niej i podałem jej rękę. Spojrzała na mnie dziwnie.

– Zatańczysz ze mną?

– Teraz? Tutaj? – Skrzywiła się nieznacznie.

– Czemu nie? Miejsce dobre jak każde inne. Mamy już wprawę i nikt nie będzie nas tym razem pilnował. – Parsknęła śmiechem, po czym podała mi dłoń.

Przetańczyliśmy chyba dwie czy trzy piosenki, bardziej się kołysząc i przytulając, niż skupiając na czymś bliższym tańcu, ale nie miało to znaczenia. Po prostu chciałem, żeby odpoczęła i nabrała dystansu do problemów, których i tak nie mogła teraz rozwiązać.

– Jak się czujesz? – spytałem.

– Dobrze. Chyba… chyba potrzebowałam takiego odpoczynku. Dziękuję, że poświęciłeś mi swój czas i mnie wysłuchałeś.

– Cała przyjemność po mojej stronie.

Pogładziłem dłonią jej włosy, a ona na chwilę mocno się we mnie wtuliła, po czym odsunęła się delikatnie i mnie pocałowała. Długo i powoli. Odwzajemniłem ten pocałunek, przeciągając go tak bardzo, że po chwili nie mogliśmy się od siebie odsunąć. Przez chwilę miałem wrażenie, jakby wszystko wkoło na ułamek sekundy się zatrzymało, a kiedy ruszyło z powrotem, było inaczej. Ja czułem się inaczej, jakbym stracił jakąś cząstkę siebie. Jakby… Jakby w moim sercu brakowało jakiegoś okrucha i nie mogło pracować tak, jak dotychczas. Zamarłem na chwilę.

– Co się stało? – spytała Beatrice, zaskoczona moim bezruchem. Spojrzałem na nią. Na jej intensywnie brązowe oczy przysłonięte długimi rzęsami, na jej usta, krwistoczerwone od pomadki, którą zawsze je malowała, na jej jasną cerę i lśniące, delikatnie kręcone blond włosy. Przesunąłem palcami po jej twarzy tak, jakbym to robił pierwszy raz w życiu i dosłownie czułem, jak blednę, bo nagle ten okruch z powrotem tam był i moje serce pracowało normalnie. – Syriusz? Co się stało? – Beatrice powtórzyła pytanie.

– Nic – odparłem szybko z zakłopotaniem. – Ja… Coś mi się przypomniało – uśmiechnąłem się, ale chyba nie wyszło do końca tak, jak chciałem.

– Chcesz o tym porozmawiać? – popatrzyła na mnie uważnie.

– Nie. To nic takiego. Naprawdę. Możesz mnie jeszcze raz pocałować? – Spojrzała na mnie podejrzliwie. – Proszę. – Parsknęła, ale zrobiła to, o co prosiłem.

Całowaliśmy się już niejednokrotnie, ale tym razem było inaczej. Jakbym całował właściwą osobę i nie chciał tego robić już nigdy z nikim innym. Jakby nie było to nic złego. Pierwszy raz nie bałem się, gdzieś w głębi duszy, że to niewłaściwe i nie powinienem tego robić. Po spędzeniu z nią dzisiaj całego dnia doszedłem do wniosku, że to jest życie, jakie chciałbym kiedyś mieć. Spacerować, siedzieć, rozmawiać i milczeć. Byle z kimś, z kim potrafi się to robić. Kto sprawia, że rozmowa o tym, co cię nie zajmuje, jest interesująca, a milczenie nigdy nie jest niezręczne i nie wynika z braku tematów. Problem polegał na tym, że to właśnie Beatrice stała się osobą, która była warta każdej sekundy mojego życia. Teraz to wiedziałem. Zakochałem się. Zakochałem się i było to całkiem coś innego, niż myślałem, że czuję do Kimberly. To było coś, czego nie dało się opisać słowami, bo zwykłe kocham cię nie oddałoby tego, co czułem. Nie mogłem jednak jej tego powiedzieć, nie mogłem jej tego w żaden sposób okazać. Mogłem tylko dać jej swój czas i przygotować się na złamane serce, kiedy wyjedzie i więcej jej nie zobaczę.

Moje dłonie zsunęły się z jej pleców w stronię tali, bioder, a potem pośladków. Nie zareagowała na to. Pocałowałem ją delikatnie w szyję, potem na wysokości obojczyka. Odgięła nieznacznie głowę, przymykając oczy, a ja zatopiłem twarz w jej włosach. Miała przepiękne perfumy. Mieliśmy więcej tego nie robić, ale teraz chciałem się z nią kochać.

– Nie tutaj – wyszeptała, całując mnie, a potem przenieśliśmy się do sypialni, gdzie miała duże, wygodne łóżko.

 

~ * ~

 

Szybko pozbyliśmy się ubrań, a potem kochaliśmy się długo i namiętnie. Dla wzajemnej przyjemności, a nie własnej. Zależało mi na jej komforcie. Kiedy skończyliśmy, leżeliśmy przez chwilę, wyrównując oddech. Położyła głowę na mojej wyciągniętej ręce, patrząc na mnie. Włosy przylepiły jej się do spoconego ciała, więc odgarnąłem je do tyłu, a potem delikatnie gładziłem jej nagie ramię.

– Bea… – chciałem coś powiedzieć, ale szybko położyła mi palec na ustach.

– Nie teraz. – Przesunęła palcem wskazującym wzdłuż linii mojej szczęki. – Tata tak do mnie mówił, wiesz? – rzekła po chwili.

– Jak?

– Bea. Mam długie imię, więc tak je zdrabniał. Mama z kolei przeważnie używała Tris. Jeśli ktoś inny skracał moje imię, też wybierał Tris. Mało było takich osób, bo nie wszystkim na to pozwalałam, ale tylko tata używał Bea.

– Jak miał na imię?

– Frederic.

– A mama?

– Rose.

– Tęsknisz za nimi?

– Bardzo. Nie ma dnia… – przerwała. – Nie mówmy o tym teraz.

– W porządku. Przepraszam, że zapytałem. – Pocałowałem ją w czoło. Uśmiechnęła się i spojrzała na mnie zaszklonymi oczami.

– Możesz do mnie mówić Bea. Jeśli oczywiście będziesz się z tym czuł komfortowo. Po prostu… Chciałam, żebyś wiedział, że nie mam nic przeciwko. W twoich ustach zabrzmiało to ładnie.

Nie wiedziałem, co na to odpowiedzieć, więc nie powiedziałem nic. Otworzyła się tak bardzo, że w zasadzie czułem się zaszczycony i trochę zmieszany tym, że pozwoliła mi używać wobec siebie zdrobnienia, które całe życie zarezerwowane było tylko dla jej ojca. Ona chyba jednak nie oczekiwała ode mnie żadnej odpowiedzi, bo tylko przysunęła się bardzo blisko i wtuliła we mnie swoje drobne ciało. Była przyjemnie ciepła. Oparłem brodę na jej głowie i słuchałem – w miarę jak powoli zasypiała – jej wyrównującego się oddechu.

 

~ * ~

 

Przebudziłem się w środku nocy i przez chwilę nie wiedziałem, gdzie się znajduję. Wstałem z łóżka, na szczęście nie budząc Beatrice, zarzuciłem na siebie szybko ubrania i wyszedłem z pokoju. Ogień na kominku w salonie dogasał, więc rozpaliłem go bardziej, po czym usiadłem, zgarniając przy okazji butelkę z resztką wina, którą wczoraj zostawiliśmy. Nie kłopotałem się szukaniem kieliszka. Pociągnąłem łyk z gwintu. Płyn był obrzydliwie ciepły, ale było to w tej chwili moje najmniejsze zmartwienie. Spojrzałem w stronę okna, za którym stało kilka drzew przygniecionych warstwą śniegu. Do pokoju wpadało słabe światło księżyca. Wypiłem resztkę wina i odstawiłem butelkę. Zostało go zdecydowanie za mało, ale może to i dobrze. Nie powinienem rozwiązywać w ten sposób problemów, a miałem ich mnóstwo. Łącznie z tym, że zakochałem się w Beatrice. Nie „myślałem”, że się zakochałem, jak to było w przypadku Kim. Ja to naprawdę zrobiłem. Pokazała mi dzisiaj sto procent prawdziwej siebie i odpowiadało mi to. Chciałem jej pomóc, chciałem z nią przebywać, chciałem jej słuchać i na nią patrzeć, kiedy opowiada o tym, co ją zajmuje. Ona chciała taka być. Prawdziwa, z mieszaniną bólu po tym, co przeżyła. Nie była już ani tą osobą sprzed wypadku, ani tą, której wizerunek budowała przez ostatnie lata. Odpowiadała mi każda jej wersja. Kiedyś nigdy w życiu nie mieszałbym się w takie sprawy, zostawiłbym dziewczynę po pierwszej informacji, przy pierwszym problemie i nie miał żadnych wyrzutów sumienia. Jej mógłbym poświęcić każdą sekundę mojego życia, bo bez niej i tak nie miało ono sensu. Jednak obiecałem jej coś innego. Nie tak dawno powiedziałem jej, że nie potrafię kochać i obiecałem, że nigdy tego nie zrobię w stosunku do niej, ale to się zmieniło. Nie wiem kiedy, nie wiem jak. Patrzyłem dzisiaj na nią, całowałem i wiedziałem, że jest inaczej. Teraz dopiero rozumiałem, czemu James tak świrował z Evans. Czemu czekał, czemu jej pomagał i znosił wszystkie jej humory bez względu na to, jak bardzo go raniła. Zrobiłbym to samo dla Beatrice. Mogłem się z nią spotykać jeszcze trzy miesiące, a potem musiałem pozwolić jej odejść. Od samego początku wiedzieliśmy, że tak będzie i zgodziliśmy się na to. Mogłem odrzucić jej propozycję pomocy z kursem na aurora i w ogóle urwać tę znajomość, ale nie sądziłem, że będę w stanie powiedzieć jej to w twarz, a na inną formę nie zasługiwała. Cholera, jak ja się w to wszystko wplątałem?

Wstałem, zabierając pustą butelkę ze stołu, ale zamiast wyrzucić ją do kosza, cisnąłem nią ze złością w sam środek kominka, kompletnie nie myśląc o tym, co robię. Huk poniósł się po całym mieszkaniu i dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że jest środek nocy, a La Brun śpi w pokoju obok. Albo spała, bo po kilku sekundach pojawiła się w salonie, zaspana, zawiązując pasek szlafroka.

– Syriusz? Co ty robisz? Coś się stało? – spytała przestraszona. Oparłem się o gzyms kominka i nawet na nią nie spojrzałem. – Syriusz? – Podeszła do mnie. – Hej, co się stało? – powtórzyła pytanie. Dotknęła mojej twarzy i obróciła, bym na nią spojrzał. Wyprostowałem się, a ona zerknęła na kominek i kawałki szkła leżące w ogniu. – Czemu rzuciłeś tą butelką? – Nie odpowiedziałem. – Porozmawiaj ze mną. Proszę. – Popatrzyła na mnie z taką troską, że serce ścisnęło mi się z bólu. Nie to, że żałowałem tego, co zrobiłem. Po prostu czułem się źle, że ją przestraszyłem.

– Nic się nie stało – powiedziałem w końcu. – Naprawdę nic.

– I z powodu „niczego” rzuciłeś szklaną butelką w kominek o drugiej w nocy?

– Nie mogłem spać.

– Aha – odparła sceptycznie, ale nie ciągnęła tematu, widząc, że i tak nic więcej nie powiem.

– Przepraszam, że cię obudziłem – przyciągnąłem ją do siebie i wtuliłem twarz w jej włosy.

– Wrócisz do łóżka? – spytała, a ja skinąłem głową. Chwilę później przykrywała mnie kołdrą i tym razem ona czekała, aż spokojnie zasnę.

 

~ * ~

 

Kiedy ponownie się przebudziłem, było kilka minut po ósmej. Spojrzałem na śpiącą obok mnie kobietę. Palce jednej dłoni miała splątane z moimi. Wyswobodziłem się, przekręciłem na plecy i przejechałem ręką po twarzy. Co ja miałem teraz zrobić? Jak się w ogóle zachować, by nie zorientowała się w sytuacji?

Wstałem z łóżka. Beatrice przekręciła się na drugi bok. Przykryłem ją dokładnie kołdrą i cicho wyszedłem z pokoju. Wziąłem szybki prysznic, ubrałem się, posprzątałem w salonie, po czym zająłem się przygotowywaniem śniadania. La Brun weszła do kuchni chwilę po dziewiątej. W szlafroku, bez makijażu, z wilgotnymi po myciu włosami. Pachniała jakimś owocowym żelem pod prysznic i była po prostu piękna.

– Cześć.

– Cześć.

– Jak się czujesz? – spytała.

– W porządku.

– Na pewno?

– Tak. Jeszcze raz bardzo cię przepraszam za tę akcję w nocy.

– Nic się nie stało – uśmiechnęła się.

– Wiesz… Myślałem o tym, co mi powiedziałaś. No o tej twojej propozycji i… Zgadzam się na nią. To znaczy, chciałbym żebyś mi pomogła opanować kilka zaklęć. Oczywiście, jeśli to nadal aktualne, jeśli będziesz miała na to czas i jeśli nie będziesz miała z tego powodu żadnych kłopotów. – Jej twarz się rozpromieniła.

– Cieszę się, że się zgodziłeś – powiedziała. – Pomogę tylko tyle, ile sam będziesz chciał i załatwię wszystko tak, że nasze „spotkania” będą jak najbardziej legalne. Ale musisz mi coś obiecać. Tylko jedną rzecz – zastrzegła.

– Jaką?

– Nigdy więcej nie chcę słyszeć, że jesteś beznadziejny i do niczego się nie nadajesz. Przykro mi, że tak myślisz, kiedy ja uważam cię za najlepszego faceta, jakiego w życiu spotkałam – wyznała. – To mój jedyny warunek.

– Jasne. Obiecuję. Od tego momentu będę obrzydliwie zarozumiały – dodałem, a ona parsknęła śmiechem.

– Ważne, byś osiągnął to, co chcesz – powiedziała, obejmując mnie w pasie i przytulając. Chciałem jej powiedzieć, że jedyną rzeczą, jaką chciałbym osiągnąć w życiu jest ona, ale na szczęście tego nie zrobiłem.

– Na razie mam nadzieję, że osiągnąłem umiejętność przyrządzania dobrego śniadania – rzuciłem.

– Pachnie ładnie – zauważyła. – Co jemy?